Na rozruch nigdy nie jest za późno. Biegaczką stałam się w wieku 50 lat.

15 stycznia 2020 Pasje i ludzie , , , , , , ,

Pamiętam ten dzień bo było zimno i ciemno. Nasz dystans, na który umówiłyśmy się liczył cały kilometr. Wszystkie pokłady motywacji i resztki energii zacisnęłyśmy w pośladkach. Decyzja podjęta. Ruszamy! Opowiada Urszula Dąbek…

Drzemie w nas potencjał, który trzeba odkryć

Zaczęło się przypadkiem w 2012 roku. Moja siostra postanowiła przybiec do mnie na herbatę i po drodze sprawdzić, jak to jest biegać. Nie lubiła tej aktywności, ale wszyscy ciągle o tym mówili i mówili. Wpadła zziajana po pokonaniu 500 metrów z wytrzeszczem oczu, czerwona, spocona. Skarżyła się na ogień w płucach. Generalnie ta przebieżka, trwająca 5 minut, była jednym, wielkim piekłem. Ale tego wieczoru herbata smakowała jakby lepiej…a pod koniec spotkania ustaliłyśmy, że jutro biegniemy razem. Ponieważ mój pies był bardzo młody i potrzebował dużo ruchu, pobiegł razem z nami. I tak biegał przez kilka kolejnych lat. Wiadomo, szczęśliwy pies, to wybiegany pies. Dziś wiem, że zasada ta dotyczy nie tylko psów.

Ten pierwszy raz

Następnego dnia pobiegłyśmy razem. Było zimno i ciemno już o godzinie 16.00. Nasz dystans, na który umówiłyśmy się liczył niecały kilometr z przerwami na oddech 🙂 Wszystkie pokłady motywacji i resztki energii zacisnęłyśmy w pośladkach. Decyzja podjęta. Ruszamy!

Czy przygotowałaś się do biegu?

Absolutnie nie. Wystarczyła sama decyzja, że biegniemy. Było zimno więc miałyśmy na sobie solidne, wełniane czapki z cekinami, wygrzebane z szafy stare adidasy, w dodatku przemakalne. Wtedy nie wiedziałyśmy jeszcze do czego tak naprawdę służy ta cała sportowa odzież i po co jej tyle produkują? Wystarczały stare dresy, które dotąd służyły tylko do sprzątania oraz wełniany szalik wokół szyi, żeby się nie przeziębić. Byłyśmy gotowe! Gotowe na sukces pokonania naszego pierwszego kilometra.

Gdzie stawiałaś pierwsze kroki?

Gdzie tylko się dało. Na przykład wokół domu, potem w okolicy działek ogrodowych. Kiedy nasz dystans wydłużał się i mierzył już, uwaga, całe dwa, a potem trzy kilometry, szukać nam trzeba było nowych ścieżek. Biegałyśmy zwykle po ciemku z racji listopada, ale także by zbytnio nie narażać przechodniów na nasz widok. Wełniana czapka z cekinami spadająca na oczy, głośno szeleszczące kurtki z ortalionu sprzed lat, do tego w ogóle niebiegowe buty z dyskontu. Wyglądałyśmy osobliwie, ale nie martwiłyśmy się, że zobaczy nas ktoś znajomy, bo wyglądałyśmy tak źle, że rozpoznanie nas było po prostu niemożliwe.    

Kiedy licznik pokazał pierwsze 10 km?

W grudniu biegałyśmy już po 5 -7 km i nadal nie wyobrażałam sobie, jak można pokonać 10 km, 15 km czy półmaraton, o maratonie nie wspominając.  Ale stało się to szybciej, niż oczekiwałam i już w styczniu pierwsza dycha została zaliczona. W maju wystartowałam w pierwszych oficjalnych zawodach na 10 km, żeby sprawdzić się na tle innych biegaczy w moim wieku. Bieg ukończyłam, ku zdziwieniu, z dobrym wynikiem, znacznie wyprzedzając o 11 lat młodszą siostrę. Z reszta nigdy mnie już potem nie dogoniła.

Czy zawsze byłaś aktywna?

Przeciwnie. Przez 50 lat nie uprawiałam żadnego sportu, ani tym bardziej nie biegałam. Latem lubiłam rekreacyjnie pływać i spacerować, tak zwyczajnie, jak każdy z nas. Gdyby ktoś mi wówczas powiedział, że po 50-tce będę biegać i zdobywać nagrody, to zaśmiałabym się w głos.

A jednak…

Swój najdłuższy dystans zaliczyłam w 2017 roku na BIG 25 w Berlinie. Przy okazji półmaratonu można było wybrać dystans dłuższy na 25 kilometrów. Tak zrobiłam. Ten bieg to wydarzenie na mapie biegowej Europy unikalne, bo wszyscy uczestnicy biegu finiszują, wbiegając na historyczny olimpijski stadion wybudowany w 1936 roku. Zrobiłam okrążenie tak, jak to robią olimpijczycy i teraz wiem, co czują. Tego doświadczenia nigdy nie zapomnę.

Jaki jest Twój biegowy dorobek?

Łącznie to już ponad 150 startów we wszystkich zawodach biegowych, w tym 11 półmaratonów i jeden bieg na 25 km. W tej puli znajduje się ponad 30 pucharów i wyróżnień zdobytych w kategoriach wiekowych 40 i 50.

Najmilsze wspomnienia

Trochę ich jest. Półmaraton Warszawski i Krakowski, biegi Orlen, Biegnij Warszawo, Warszawski Bieg Niepodległości, Półmaraton w Rzeszowie…To tylko część wszystkich biegów, w których wzięłam udział. Jednak najbardziej lubię biegi lokalne, organizowane tu, gdzie mieszkam na Podkarpaciu. Uwielbiam Bieg Nadwiślański im. Alfreda Freyera, którego trasa prowadzi z Baranowa Sandomierskiego do Parku Dzikowskiego w Tarnobrzegu, a który zrobiłam już sześć razy, czyli tyle razy, ile lat sama biegam. Ten bieg jest dla mnie szczególny, bo upamiętnia ważny moment w historii Tarnobrzega. Fantastyczne są także wszystkie biegi organizowane nad Jeziorem Tarnobrzeskim. Zawsze też staram się uczestniczyć w biegach charytatywnych, bo jeśli mogę komuś pomóc także w ten sposób – biegając – to trzeba to zrobić bez zastanawiania.
Miło wspominam też IV Gorzycką Piątkę, gdzie zajęłam I miejsce w kategorii 50, a za swój największy sukces uznaje zdobycie w 2017 roku Grand Prix Doliny Wisły i Sanu, III miejsca w kat. 50.
Peleton wspomnień zamyka wspomniany bieg w Berlinie oraz półmaraton Roma Ostia, którego trasa biegnie z Rzymu prosto do morza w Ostii. Półmaraton ten zwieńczony finiszem w morzu był niesamowitym doświadczeniem. I co warto nadmienić, udział w tym biegu był prezentem na moje 50-te urodziny. Godne uczczenie swojego półwiecza!

TeBeG

Jestem też członkiem naszej tarnobrzeskiej grupy biegowej TeBeG, z którą biegamy razem już od jakiegoś czasu i już możemy pochwalić się wieloma sukcesami. Poza wspólnym bieganiem, przyjaźnimy się. Połączyła nas pasja biegania.

Co się stało z wełnianą czapką  i starym dresem?

Gdy tak biegałam, z każdym pokonywanym kilometrem zaczynałam rozumieć popularność marek sportowych. Ludzie na całym świecie ruszają się, regularnie ćwiczą, to dla nich są te kolorowe dresy, buty, getry i kurtki. Po kilku miesiącach sama zauważyłam, że lubię rozmawiać o biegowej modzie, wizyta w sklepie sportowym to świetnie spędzony czas, a wybór kolejnych, sportowych butów biegowych nigdy tak nie cieszył… Tak to wełniana czapka i stare buty powoli odchodziły w niepamięć. I choć pozostał wielki sentyment, to ich miejsce zastąpiła typowa, lekka odzież biegowa. Ale nie dajmy się zwariować. Nie ma co ulegać tej całej maszynie marketingowej rozkręconej wokół biegaczy. Biegać można absolutnie we wszystkim, byle było wygodnie i bezpiecznie.

Co najbardziej lubisz w bieganiu?

Najbardziej lubię samopoczucie po wykonanym treningu. Człowiek zwyczajnie czuje się szczęśliwy, spokojny i spełniony. Ruch na świeżym powietrzu to naprawdę najlepsze lekarstwo na chandrę i spadek nastroju, zwłaszcza zimą. To także prosta i bezpłatna recepta na zdrowie, po którą można sięgać, kiedy tylko jest potrzeba. Dla mnie, każde bieganie, czy to bardzo wolne w formie spokojnego joggingu, czy interwałowe o zwiększonej intensywności jest świetnym sposobem na dobre życie. Dzięki bieganiu poznałam wielu wartościowych ludzi i nawiązałam nowe przyjaźnie. Myślę też, że lepiej poznałam siebie. Pokonywanie własnych granic uczy, że jeśli czegoś chcesz, to możesz to osiągnąć. Sam jesteś dla siebie największym sprzymierzeńcem w codziennych zmaganiach z rzeczywistością. Warto o tym wszystkim pamiętać, zwłaszcza po 50-tce, bo nic tak nie poprawia humoru w tej lepszej połowie życia jak regularna aktywność.