Od dawna często słyszymy przeróżne opinie na temat samochodów elektrycznych, od skrajnych mówiących na temat „psucia” motoryzacji przez „jakieś wynalazki” po opinie elektroentuzjastów często wręcz atakujących klasycznych miłośników spalinówek. A jaka jest rzeczywistość?
Otóż zacznę od banału, czyli żeby wypowiadać się na jakiś temat najlepiej samemu zebrać kilka informacji, bez nadmiernego karmienia się cudzymi opiniami. Wiem jedno, elektryki to temat rzeka. Można o tym rozmawiać godzinami, dniami, miesiącami, a i tak ciągle będziemy odkrywać nowe fakty. Sam przekonałem się o tym, odwiedzając ostatnie targi Warsaw Motor Show 2019. Mimo, że od wydarzenia upłynęło już trochę czasu, to ciągle mnie coś zaskakuje…a spędziłem na targach dwa dni i podjąłem rozmowy z ludźmi z branży (mówię tu samochodach elektrycznych i hybrydowych typu plug- in).
Ale do rzeczy. Na początek podzielę się swoimi spostrzeżeniami w tym temacie. Do tej pory nie byłem elektroentuzjastą, ale ostatnie doświadczenia, pogłębiana wieczorami wiedza i odkryte fakty zmieniły moje podejście do tego tematu. Przedstawiam więc moje podsumowanie i odpowiedzi na najczęstsze pytania. Dla potrzeb tego materiału elektrycznym samochodem będziemy nazywać również hybrydy typu Plug-in (i tylko takie). Zaczynamy!
Po co mi samochód elektryczny?
- Duża cześć z nas posiada więcej niż jeden samochód. Naprawdę warto przynajmniej jeden z nich zamienić na elektryczny. Nie od razu porywajmy się na nowy samochód (no, chyba że mamy nadmiar gotówki), żeby potestować nową technologię.
W więc po co? Bo jak zaczniemy go używać to odkryjemy, że największym atutem tego rozwiązania jest ogromna oszczędność jazdy na prądzie w porównaniu do eksploatacji „spalinowca”. - Argument ekologiczności to moim zdaniem efekt uboczny. Ale jakże miło będzie, jeśli dołożymy cegiełkę do ratowania naszej Planety, a na pewno oczyszczenia atmosfery wokół nas. Brawo My!
- Codzienne wypady po zakupy, czy dojazd do pracy naszym „drugim” samochodem to z reguły krótkie odcinki – do kilku, kilkunastu kilometrów. Wierzcie mi, że nasze benzyniaki czy ropniaczki na tych odcinkach spalają nieraz 2 razy więcej paliwa niż katalogowe wartości producenta . Elektryczne samochody nie różnicują „spalania”.
- Dla posiadaczy modnej ostatnio fotowoltaiki posiadanie samochodu elektrycznego to korzyść nieoceniona. Nadmiar wyprodukowanej energii spożytkujemy na napędzanie naszego samochodu zamiast odsprzedawać ją z dużą stratą do dostawcy prądu. Nic bardziej nie przemawia do nas jak argument czegoś za przysłowiowy grosz .
Czy elektryk to nie fanaberia dla bogatych snobów?
- Owszem, nowe samochody elektryczne to niemały wydatek. Tylko czy wszyscy nasi sąsiedzi maja nowe samochody spalinowe? Oczywiście, że nie! Każdy ma to na co go stać. Rynek elektryków z „drugiej ręki” się rozrasta, tylko trzeba troszeczkę więcej trudu, by znaleźć coś dla siebie. Na targach Warsaw Motor Show spotkałem egzemplarz Forda C-Max Hybrid Plug-in z 2017 roku z przebiegiem 20.000 km za 71 tys. zł (pojazd z USA). Czy to dużo? Niewiele więcej od spalinowego C-max!
- Zawsze elektryczne samochody kojarzą nam się głównie z marka Tesla. Tak, są drogie. Jednak środowisko Tesli to zupełnie inny temat, o czym na pewno kiedyś napiszę. Użytkownicy Tesli to na dzień dzisiejszy uprzywilejowana grupa użytkowników. Nic nie ma za darmo!
- Samochody elektryczne to nowy trend. Kto pamięta początki zasilania naszych samochodów gazem LPG w latach 90-tych? Sam jeździłem jako młody kierowca Polonezem z „gazem”. Takich samochodów było kilkanaście w promieni kilkunastu, kilkudziesięciu kilometrów. Ale wszyscy zazdrościli, że 100 km tym Poldkiem pokonuję za kilka razy mniejszą kwotę niż czystym benzyniakiem lub dieslem. A efektem ubocznym również był fakt mniejszego zatruwania powietrza wokół.
Co ze stacjami ładowania? Przecież nigdy nie dojadę tam, gdzie chcę i bez stresu.
- I tu znów odwołam się analogicznie do sytuacji samochodów na gaz w latach 90-tych. Było ich tyle samo, co teraz stacji ładowania elektryków – w dużych miastach więcej, w małych mniej – ale wierzcie mi, że tak samo się ich szukało wtedy, jak teraz. Choć teraz technologia i wszechobecne smartfony ułatwiają nam to nieporównywalnie.
- Z biegiem lat, im więcej „zagazowanych” pojazdów tym więcej stacji zasilania się pojawiało. Im więcej elektryków tym więcej ładowarek. Ta zależność jest stara jak świat i to się nie zmieni. Tylko my, nowi użytkownicy mamy moc sprawczą. Kropla drąży skałę, rzec by można.
- Ostatnio czytałem artykuł jednego z żurnalistów motoryzacyjnych – przejechał przez Polskę samochodem czysto elektrycznym (z teoretycznym zasięgiem 280 km) z gór nad morze. I dał radę! Świat się tak szybko zmienia drodzy, tuż obok nas…
No i wreszcie, czy to się nie psuje? Ile kosztują naprawy?
- Niejednokrotnie słyszeliśmy o kosmicznych kosztach hybryd i elektrycznych. Nawet 30 tys. zł za wymianę baterii! Czy to prawda? Owszem, nikt nie będzie tu kręcił, że takich cen nie ma. Tylko diabeł tkwi jak zwykle w szczegółach. Wymiany baterii w ASO potrafią tyle kosztować, tylko, że ile jest przypadków takich wymian w ASO? Nie będę strzelał danymi, bo nie widziałem jeszcze, abyś ktoś zrobił takie zestawienie. Rozmawiałem natomiast z ludźmi, którzy w Warszawie zajmują się regeneracją baterii . Koszt regeneracji w popularnych modelach hybryd waha się już od 1500 zł do 3500-4500 zł. Wszystko zależy od tego jak bardzo padła już bateria. Tylko jak nie serwisujemy dobrze naszych spalinowców to naprawy w popularnych modelach, czy to w dieslach czy benzynach, mogą sięgać nawet 15 -20 tys. zł . Znam to z doświadczeń chociażby moich kolegów, na szczęście nie swoich.
- Jest natomiast coś, o czym nikt nie mówi. Samochody elektryczne nie posiadają wielu skomplikowanych i awaryjnych podzespołów, w porównaniu do spalinowych! W rzeczywistości wisi tylko nad nami widmo naprawy tych „nieszczęsnych, drogich baterii”. To oczywiście temat, który wymaga osobnych rzetelnych informacji, do którego wrócę wkrótce. Na ten moment mogę tylko zanęcić faktem braku powszechnie psującego się rozrusznika w jakimkolwiek samochodzie z napisem „hybrid” lub „e-”
Podsumowując, jak widzicie na temat „elektromobilności” można pisać i . Nie wciskam nikomu potrzeby posiadania „elektryka” ale warto rozważyć chociażby posiadanie hybrydy, nawet tej klasycznej, nie ładowalnej. Tylko wtedy efekt oszczędności będzie znikomy, ale zawsze jakiś. A najbardziej opornym polecam choćby zakup odkrycia osobistego – Hondy Insight. Samochód, który „wspomagany” jest tylko małym silnikiem elektrycznym, bez wyłączania silnika spalinowego. Zobaczycie wtedy, jak długo można jeździć na klockach i tarczach hamulcowych, że nie zepsuje się Wam rozrusznik, oszczędzicie kilka litrów na jeździe po mieście itp. Napęd Hondy czyli tak zwanym IMA też omówię w następnym artykule.
Powodzenia w samodzielnym odkrywaniu elektryków, ale napewno nie metodą „wszystkie samochody na F to szrot”.
Tomek – Wasz nowy przewodnik po motoryzacji .